poniedziałek, 5 października 2009

Kid Cudi - Man on the Moon: The End of Day

Kid Cudi
Man on the Moon: The End of Day

2009, Universal Motown



6.3


Co zrobię widząc Naomi Campbell w reklamie Jogobelli? a) zachowam spokój, b) powiem sobie: w czym jak w czym, ale jeśli chodzi o zaangażowane wychwalanie nabiału supermodelka nie przeskoczy (o niebo tańszej zresztą) mamy Jasia, więc... analogicznie: z punktu widzenia laika, jeśli chodzi o hip-hop ekonomiczniej pod względem intelektualnym jest jednak nie pierdolić za dużo (szczególnie o jazzie i niemieckich filozofach) tylko nagrać bity, rap o ciężkim życiu i między wykroczenia lżejszego kalibru a cięższego obserwacje, wsadzić parę jaśniejszych elementów o dziewczynach, imprezach i o tym jak to nie wybrało się pracy na saksach.

Kid Cudi, dla mnie osobiście gracz anonimowy, choć podobno współpracujący od niedawna z największymi tuzami, tak właśnie uważa co robi w ww. tematach, że przekonuje do własnej uczciwości. Brnąc zaś do morału: płyta identyczna jakościowo ze Speech Therapy (a 'szczerzej': lepsza (przy okazji też rozwija się +/- przez okres trwania trzech pierwszych kawałków)), podobna emocjonalnie, choć bez tej odrobiny zadęcia; trochę więcej białych cytatów, patronat Kanye'ego wyczuwalny, życiowe mądrości i barw paleta czerpane ze spektrum Timberlake-Seal. Jedyny większy szkopuł w pełniejszej akceptacji tego albumu to opierające się racjonalnym eksplikacjom fragmenty aranżacji, np. wzruszająca psychomachia (tak to nadinterpretuję, aby zaszczepić zabiegowi jakikolwiek sens) wyjącego w lewym kanale no-no-no i odpowiadającego mu z prawa yeah, który to monolog kończy całościowo zajebiste Heart of a Lion. Takich przykładów do przytoczenia więcej, tyle że słabostki czołgają się tuż obok bezsprzecznie prężnych hicików: Solo Dolo, rzeczone Heart of a Lion, Day'N'Nite, Pursuit of Happiness, Alive (feat. Ratatat zresztą), znane już szerzej-wcześniej Make Her Say zrobione z Westem i Commonem czy closer idealny na punkt krytyczny dramatycznie filmowanej imprezy u najbogatszych dzieciaków w całym LO (Bobby Funk traci cnotę, którą to kryptodygresją kwituję przy okazji najlepszy film 2009 jak dotychczas). Sporo tego, to prawda. Dlatego postanowiłem o Cudim napisać, bo może też nie mieliście jeszcze minutę temu pojęcia, że jest, a daje się odczuć jako 'fajny' chłopak, morowy koleś. Simple dudeism, dude. I tym zakończyć by warto.

2 komentarze: