poniedziałek, 22 marca 2010

Pocahaunted - Make It Real

Pocahaunted
Make It Real

2010, Not Not Fun



3.2



Po nagraniu Passage ścieżki dziewczyn na chwilę się rozeszły. Bethany tworzyła beach blanket lo-fi pop oraz shitgaze pod szyldem Best Coast, Amanda zaś lo-fi jazzy other/other/other jako Topaz Rags. Najbardziej pomocny w opisie obu tych outfitów wydał mi się tag z lastfm: talentless jams for white people on drugs. W przypadku Make It Real precyzyjniej byłoby: talentless jams for white people who like to imagine that they're on drugs, bo jakoś malutko na tej płycie autentycznych doznań. Niestety, powstała najwidoczniej na tej samej przegranej fali odkrywania nowych środków wyrazu, co wzmiankowane poboczne projekty. Nie ma ambientu, drone'ów, szamanizmów, psychodelii. Pocahaunted pracują na świadomie ograniczonym jazzowym instrumentarium, próbując wykrzesać z siebie free, ragtime i niezwykłe jak na siebie dozy kobiecości, kokietując onomatopeicznymi wokalizkami mgliście przypominającymi wczesną Kim Gordon lub nieudolne kalki z talk-sung Sue Tompkins. Pocahaunted pracują - happy word, bo daje się odczuć ogromny żeliwny pręt, który łyknęły, wielką jak harpun spinę, która miała im pomóc odegrać luz podczas dźwigania tematów, o których nie mają, jak się okazuje, większego pojęcia.

Porzucając magię, spirytyzm i rytualność, obrały za cel surrealizm à la OOIOO, ale podczas gdy Japonki wyzywają odbiorcę do łamania szyfrów i przetrwania math-bachanaliów, Pocahaunted rzucają wymiętolony brulion z nieczytelnymi bazgrołami przekonane, że gmatwanie znadinterpretujemy jako eksperyment. Dziecinada, do której naprawdę nie chce się wracać. Jedynym wątpliwie spoko motywem są pojawiające się tu i ówdzie transylwańskie organy, tragicznie zmarnowane przez nie trzymające się kupy shitjazzowe otoczenie. Zamiast spokojnie zachwycić prowokują raczej do wyobrażania ich sobie w roli narzędzia dyskretnie odświeżającej dekonstrukcji tego wszystkiego, co zdążyło już stać się marką tego projektu.

Niepokojący spadek autentyzmu, wręcz demoralizacja, płynie tu ze zgubnego wpływu dekadenckich rozrywek typu: wskrzeszamy/animujemy własnymi rękami jakiś gówniany nurt i świetnie się przy tym bawimy w modnych szmatkach. Nadzieja na zatrzymanie pochodu hipsterskiej żenady na projektach pobocznych okazała się niestety płonna. Samo Pocahaunted brzmi jak odrzut z sesji młodocianego zespołu pocącego się nad swoim pierwszym hiperawangardowym groovem, nieświadomie wywiedzionym z banku standardów
. Drastyczna porażka jest czasem nadzieją na odrodzenie w glorii chwały - mowa tu o projekcie, który jest do takich wzlotów zdolny. Inna sprawa, że rehabilitacja może być iluzoryczna: w zestawieniu z Make It Real nawet płyta zupełnie przeciętna będzie emanować blaskiem.

5 komentarzy:

  1. Włączyłem sobie Make It Real i jest to chyba pierwsze poważne tegoroczne rozczarowanie muzyczne. Na chuj i komu ta cieniutka płyta?

    OdpowiedzUsuń
  2. Spokojnie, będzie ich dużo więcej.
    Zdążysz przywyknąć do słabizny, a może nawet ją polubisz.

    OdpowiedzUsuń
  3. a ja się cieszę, że powstają takie gnioty
    dzięki temu pękająca w szwach plejlista nie musi zwiększać swych gabarytów
    co do Pocahaunted, to tendencja zniżkowa jest arcywidoczna, ale nie wieszał bym psów (kotów?) na Best Coast

    OdpowiedzUsuń
  4. Tak, no więc rzeczywiście rozczarowań jest sporo: Pocahaunted, Here We Go Magic, She & Him, Delorean i pewnie będzie ich więcej w tym roku. Początkowo, po poście klancyka, stwierdziłem, że może przesadzam, bo Pocahaunted niby poszukują i trzeba to docenić, ale przekonało mnie zestawienie z Eluvium, które z twarzą wyszło z rewolucji odważnie rozpętanej w ramach rozpoznawalnej marki, równie wąsko nakreślonej co u Pocahaunted.

    Best Coast deprecjonuję, bo zbyt dla mnie shitgaze'owe, ale faktycznie: jest to najfajniejsza propozycja spośród tych, które wspomniałem np. w Najnowszych geniuszach popu. Co ciekawe w tym kontekście, chodzą słuchy, że Bethany (Best Coast) w niewielkim jedynie stopniu (wg innych źródeł wcale) brała udział w nagrywaniu 'Make It Real'. I to by wiele tłumaczyło. Można by posunąć się do takich równi jak Amanda (Topaz Rags) = jazzowe inklinacje, chaos, surrealizm; Sun Araw, dopuszczony do współtworzenia 'MIR' = kraut, lo-fi, duże znaczenie przypadkowości; Bethany = melodia, tribal, ethereal. Takie równanie uzasadniałoby miałkość i rezygnację ze sprawdzonych patentów po prostu składem personalnym, pozbawionym, jak się okazuje, osoby odpowiedzialnej za markę, narzucającej dotychczas swój zakres zainteresowań.

    Tendencja spadkowa jasne, ale szczęśliwie nie jako stała: słabe 'MIR' następuje przecież po przełomowym dla projektu 'Island Diamonds', ciekawym 'Peyote Road', spoko kasetce 'Gold Miner's Daughter' i więcej niż dobrym 'Passage'. Powyższy dowód nt. przesunięć w składzie, również podkreśla nagłość spadku formy i daje nadzieję na rehabilitację, jeśli Bethany zaangażuje się jednak w Pocahaunted.

    OdpowiedzUsuń
  5. tytułowy track jest zajebisty, ale może trzeba lubić np. ESG

    OdpowiedzUsuń