czwartek, 1 września 2011

Balam Acab - Wander / Wonder

Balam Acab
Wander / Wonder
2011, Tri Angle


2.9


Uzasadnione wydaje się porównanie Aleca Koone'a do Jamesa Blake'a: wybujałe oczekiwania, masa mózgów zaprzęgniętych do sprostania ich realizacji z pomocą metafor, brak – przynajmniej na początku rażącego hype'u, ostrożny szacunek wobec młodego twórcy i fakt, że ów nie zrobił wiele więcej ponad twierdzenie, że coś jest w miejscu pustki, czyniąc użytek z retoryki biegunowo przeciwnej dla poezji niedopowiedzeń, którą będą chciały rozpoznać w tej sztuczce co bardziej egzaltowane i pochopne dusze. Takim debiut Balam skojarzy się zapewne z Pantha du Prince albo Nosaj Thing. Zważmy jednak, że utwór zamykający See Birds to Wander / Wonder w pigułce: akwatyczne sample, chipmunkowe wokale, ambient na laptopowe głośniczki i cała reszta. Znaczącą różnicą jest tylko ciężar, nasycenie: closer EPki po prostu słychać, w żadnym razie nie wydaje się marnym chilloucikiem, lecz, podobnie jak całe wydawnictwo, dzięki swojej masie wyrywa się z więzów gatunkowych. Wander skrapla się pod ich naciskiem i ścieka po sitku odpływu, nie zostawiając po sobie nawet obłoczka pary.

Bez zwłok lub narzędzia zbrodni nie ma zarzutów - maksyma zajmująca pierwsze miejsce w kategorii ubarwiania policyjnych i prawniczych fabuł, ex equo z powołaniem się na czwartą poprawkę. Mógł Koone skompilować kilka modnych post-dubstepowych standardów i, przesunąwszy o piksel jeden z suwaków obowiązującego presetu, ogłosić, że jego autorska wizja zwiastuje Najświętszej Marii Recepturze. Nikt by się nie śmiał, gdyby nagrał coś nachalnie witch house'owego - osobiście widziałem Wander / Wonder jako Young Prayer tego gatunku. Mógł też udowodnić sens tworzenia zmysłowego ambient'n'b pod presją cenzorską laptop soundu. Narzuca się wiele wersji postępowania po See Birds i nie ma wśród nich tylko tej faktycznie obranej: nagrania muzyki niesłuchalnej lub ściślej – niesłyszalnej, pozbawionej struktury, ciała. Trudno o kategoryzowanie, ponieważ format tego materiału zwyczajnie umyka percepcji, jest tak ekstremalnie rozproszony i nijaki, że próby zdania sprawy z odsłuchu i wartościowania go nie mają większego sensu. Nie padnie żaden zarzut wobec niego, ponieważ zazwyczaj nie negujemy własnych pomysłów, a 80% debiutu Balam Acab opiera się na pracy wyobraźni słuchacza przygotowanego na przyjęcie jednej z najważniejszych płyt z pogranicza dwóch mikrogatunków i spodziewającego się co najwyżej wahań w obrębie proporcji popowego pierwiastka.

Weźmy opublikowaną na Porcys recenzję
Wander. Kacper Bartosiak chciałby wątpić w ten album bardziej otwarcie, ale tak naprawdę żaden śledczy nie jest do tego przyzwyczajony – nie zwykło się podważać obecności trupa, trzymając za rękę mordercę. Już nagłówek zapowiada dyskomfort tej sytuacji: Pełnowymiarowy debiut Aleca Koone’a raczej nie zawodzi oczekiwań. Autor nie jest pewien, co właściwie zaszło, jest trochę w ciąży i się nie zaciąga. Płytę zapowiadaną jako jeden z najpoważniejszych graczy 2011 roku, płytę ocenioną na 6.8, która to nota sugeruje obecność Balam Acab na jego liście rocznej, uzasadnia Bartosiak poprzez Holy Other i 4AD. Wyjaśnia to drugie skojarzenie kompozycyjną misternością "Excerpt", ale chyba słyszeliśmy dwa różne utwory, bo rekomendowane przezeń wejście smyków wcale nie przypomina brzmienia 4AD z jakiegokolwiek okresu, lecz toporne równoległoboki nagle zmaterializowane w przewężeniu jelita, a bit konkuruje jakością bounce'u z kompulsywnym pukaniem wysuniętym przez klasowego głupka w roli protestu wobec ciszy sprawdzianu. "Excerpt" kieruje skojarzenia ku wydalaniu kamieni żółciowych, a czy wolałbym, za recenzentem Pitchforka, widzieć w Wander hołd złożony przez twórcę muzyki elektronicznej wodzie, żywiołowi niszczycielskiemu dla komputerów? Jasne!

Tyle że sample wody przywodzą tutaj na myśl popuszczania, ściekania, plumkania,
rachityczne bulgoty, sekwencje ciurkań i inne jałowe onomatopeje generowane przez akweny, których miejsce kilkanaście centymetrów pod dupą. Kilka hiperłączy prowadzi do witryn z samplami wokalnymi, inne do serwerów z pluginami umożliwiającymi transformację diw r'n'b w Alwina i wiewiórki (najpotworniejszy element płyty to wokale). Inwencja Koone'a ograniczyła się do zebrania tego wszystkiego, ujednolicenia i sprzedania pod okładką do złudzenia przypominającą kadr z Sanctum. I konsekwentnie - głębia Wander to złudzenie wzroku wyłaniającego kształty z nicości, gęstość jest równoznaczna z pustką, momenty zapierające dech to przestrzenie poddane dekompresji. Nie dziwię się więc, że Kacper poprzestał na zasygnalizowaniu obecności świetnych momentów płyty, taktownie powstrzymując się od ich wyliczenia. Nie dziwię się, że zamiast serii rekomendacji wystosował czerstwy komentarz do fragmentu poezji zamieszczonego ostatnio na billboardach jakiejś firemki. Jestem nawet przekonany, wbrew wielu przesłankom, że Bartosiak przesłuchał debiut Balam Acab. Po prostu nie było nic do wysłyszenia, więc, nie dostrzegając na miejscu zbrodni trupa, postarał się chociaż o obrys kredą, akapit relacjonujący ponad półgodzinne wgapianie się w próżnię, aby zaznaczyć, że coś mimo wszystko zaistniało – nic.

3 komentarze:

  1. bardzo słabe patrząc na EP, zawiodłem się strasznie

    jakaś recenzja Weeknd w planach?

    OdpowiedzUsuń
  2. Masz ochotę na "House of Balloons", "Thursday" czy umawiamy się na "Echoes"? :)

    OdpowiedzUsuń
  3. O, szkoda, że tak późno na to wpadłem :>

    1) W jaki sposób ocena 6.8 "sugeruje obecność na liście rocznej"? Metafizyka? Wyszło Ci w kartach? :)

    2) Skojarzenia z 4AD nie wyjaśniam przez "Expect" (na marginesie - taki tytuł ma ten kawałek, to jego miałeś na myśli? Bo tego o którym tu wspominasz ja np. nie słyszałem), tylko pewnym specyficznym klimatem. To moje intuicyjne, mgliste skojarzenie, nie żadna wyrocznia.

    3) Pisałem o tym w paru miejscach recki - to nie jest płyta do wyróżniania highlightów, to jeden z nielicznych tegorocznych albumów, które traktuję zupełnie całościowo. Nie rozliczam go ze "swietnych momentów", tylko z ogólnego klimatu. Dla Ciebie to ładnie zakamuflowana pustka - spoko, jednak sam piszesz o roli "wyobraźni słuchacza". I z tym się poniekąd zgadzam, tylko moim zdaniem nie chodzi tu o żaden "ciężar oczekiwań" (litości, mówimy przecież o podlotku, który przed tą płytą nagrał 20 minut intrygującego, ale nie urywającego dupę materiału, nie róbmy z niego mesjasza witch house'u), tylko subiektywne podejście do tego typu dźwięków, a tu już wiadomo - ile osób, tyle opinii. Zresztą sam tu piszesz o "przewężeniu jelita" i trupach na miejscu zbrodni, więc sorry, odnoszenie się do cytatów z Mrożka to powiedzmy, że podobna liga.

    4) "raczej nie zawodzi oczekiwań" odnosi się do pierwszych opinii większości, jakie znalazłem w blogosferze, nie do moich, myślałem, że to jasne, skoro daję płycie 6.8 :)

    Pozdro,
    Kacper

    OdpowiedzUsuń