Przesąd
głosi, że nędza i mistyczna radość obcowania z instrumentem
koegzystują, a wręcz zależą od siebie. Częste jest także
przeświadczenie, że prawdziwa wolność, z której naturalnie
wypływa sztuka, to swoboda koczowania w barłogach, taborach i
zapleczach przydrożnych mordowni. W świecie stereotypu dostęp do
emocji – tych prawdziwych, przeżywanych w cichej ekstazie – mają
tylko ludzie prości, zdolni „wygrać na instrumencie własne
serce”. Do tych trzech przekonań dochodzą często jeszcze
fascynacje twórczością Wojaczka, Stachury, Marka Hłasko
(pokolenie pryszczatych) oraz piosenką harcerską lub więzienną i
mamy jedną z bardziej pretensjonalnych formacji gustu. Na pierwszy
rzut oka Księżyc pasuje jak ulał: zespół, który sięga po
kawałki litewskie, łotewskie, węgierskie, wykorzystuje egzotyczne
instrumenty w rodzaju cytry i enoisei, występuje za kratami, w
decydującym okresie składa się wyłącznie z egzaltowanych
dziewcząt śpiewających a capella i z fanatyczną naiwnością
dementujących komercyjny potencjał utworów. „Dobra” passa
ciągnie się jeszcze po zakończeniu działalności zespołu:
Remigiusz Hanaj i Agata Harz wydają płytę Jest Drabina Do
Nieba z pieśniami wielkopostnymi.
Powstaje
pytanie, czy dla młodego słuchacza – zanurzonego na co dzień w
estetykach tak zdystansowanych i samoświadomych, jak na przykład
post-dubstep – dorobek Księżyca jest w ogóle materiałem
słuchalnym. Wymieniłem dopiero wstydliwą otoczkę, a przecież
zostały jeszcze aspekty bliższe samym kompozycjom, jak na przykład
ekstremalność lo-fi, mordercza dla miłośników łagodnych
zniekształceń spopularyzowanych przez chillwave, lo-fi r'n'b i
witch house. Statyczne wyładowania sprzętu rejestrującego
natchnione wokalizy nie przypominają wcale delikatnych overdrive'ów,
imitujących pracę głowicy magnetofonowej. Jazgot tłamszących się
nawzajem ścieżek nie ma nic wspólnego z delikatnym, onirycznym
poszumem taśmy. Bliżej Księżycowi do bezkompromisowego lo-fi spod
znaku Sun City Girls, szczególnie że zainteresowania Amerykanów
były równie bogate i niezborne: muzyka południowoazjatycka,
południowoamerykańska, bliskowschodnia i afrykańska, zjawiska
paranormalne, mistycyzmy, kulty i poezja beatników.
Chaz
Bundick, Tom Krell i inni sięgnęli po dystorcje świadomie, z pełną
kontrolą, jako po sposób stylizacji swoich nagrań. Księżyc zaś
w dużej mierze zrezygnował z produkcji, jako z zatrudnienia
posiadającego niewiele punktów stycznych z „czystą muzyką”.
Księżyc pozostał wierny - archaicznym dzisiaj – założeniom
muzyki wykonywanej, lecz nigdy nie nagrywanej, nie rejestrowanej. To,
że te kompozycje trafiły na nośnik wydaje się czystym
przypadkiem. Na pierwszej EPce, zatytułowanej Nów, słychać
niewiele – najwyżej szkic późniejszych utworów. Kwadrę
zawdzięczamy podobno jedynie staraniom anonimowego fana, który
podjął się zdjęcia z materiału zaporowej ilości szumów. Sam
zaś właściwy album – Księżyc – razi niekonsekwencją:
pomysły walczą ze sobą, tak jakby na materiale odcisnęło się
piętno dziesiątek zawahań, sprzecznych z kreowanym przez samych
artystów wizerunkiem luźnego outfitu służącego tylko i wyłącznie
realizacji twórczych impulsów.
No, dobrze, ale przecież spory odsetek powyższej charakterystyki
zgadza się z opisem upragnionego celu modnej audytywnej archeologii.
Tak właśnie powinien się prezentować muzyczny artefakt, ulotne
dziełko, zdeformowane trudami chronoodysei lub wyprzedzającego o
dekady najbardziej aktualne dziś trendy. Dodajmy do tego niezwykłą
atmosferę występów: Noc Świętojańska w Pradze w 1992 roku,
występy w kościołach Walii i prezentacja w tamtejszej BBC (1995),
nocny koncert w opuszczonym kościele św. Wincentego we Wrocławiu,
Festiwal Muzyka w Krajobrazie (Kościół św. Idziego w
Inowłodzu 1996). To przecież odpowiednik zabawy w sekretne
koncerty, wyprzedzenie o kilkanaście lat popularnej kategorii
eventu, angażującego nie tylko muzykę, ale i miejsce, w którym
jest grana.
Księżyc, tworząc w czasach, kiedy liczył się jeszcze patronat
uznanej wytwórni, zdaje się mimo wszystko być bliski współczesnemu
rozproszeniu, rozprzęgnięciu instytucji sceny. Zespół zdradza w
wywiadzie dla radia GO FM, udzielonego bezpośrednio po koncercie w
Gorzowie Wielkopolskim 23 maja 1997 roku, że „trudno odpowiedzieć
dlaczego jest się muzykiem, muzykantem, czy się śpiewa. Po prostu
istnieje taka potrzeba i bardzo trudno jest to zdefiniować. Gdyby
się umiało to wyjaśnić, to pewnie by się tego nie robiło”.
Stad być może czysto obrazowa jakość ich muzyki. Połączenie
folku, muzyki etnicznej, psychodelii, minimalizmu, muzyki sakralnej i
industrialu owocuje w przypadku Księżyca groteską faworyzowaną
przez muzyków w rodzaju Baby Dee, Cabairet Voltaire oraz twórców
awangardowej literatury. Dwuczęściowy utwór dedykowany
Verlaine'owi budzi skojarzenia z centralnymi partiami drugiego tomu Ulissesa Jamesa Joyce'a. Urocza „Mijana” – z
wykształceniem wiktoriańskich panien, szczególnie jeśli wyobrazić
sobie wśród nich Joannę Barwick.
Podobne
przyciąga opaczne. Pogański rytuał pełną moc objawi odprawiony
na ołtarzu jedynej religii. Najpotężniejszej erekcji doznaje
nieboszczyk, wisielec. W łonie żywym jedno kruche życie, w
padlinie tysiące egzystencji. Zespół, o którym obszernie pisano w
czasopiśmie Wegetariański Świat, ten sam zespół, w którego
muzyce powszechnie dostrzega się wpływy „słowiańskie”, budzi
obecnie odczucia kojarzone raczej z Salem, niż z przaśnymi emocjami
oazy. Księżyc, efemeryczny projekt, który koncerty grał w ruinach
a inspiracje czerpał ze źródeł obcych dla większości
współczesnych sobie słuchaczy i brzmiał zawsze jak relikt
minionych epok, uporczywie powraca w rozmowach prowadzonych 10-15 lat
po ostatnim oficjalnym wydawnictwie. Powraca w rozmowach o gotyckim
dzieciństwie dzisiejszych dwudziestoparolatków, wyłania się zza
wspomnień o widmowych wytwórniach (vide Obuh) i sytuacjach
definitywnych dla dopiero kształtującej się duchowości, takich
jak na przykład poczucie rozpalania się wyobraźni za sprawą kilku
nie powiązanych ze sobą książek i albumów. Intuicja słusznie
podpowiadała, że rzeczy tak niematerialne, jak lektura lub odsłuch,
wyposażają przeciwko światu, a szczególnie wczesnym latom
dziewięćdziesiątym w Polsce, nieprzyjaznym dla bujających w
obłokach.
Nie
można liczyć na rehabilitację Księżyca – to zespół, który
poddać można jedynie rezurekcji, a więc podniesieniu z grobu,
chwilowemu ożywieniu. Będzie funkcjonował w dalszym ciągu jako
niezgrabny fetysz, dźwiękowy bałwan wyosobniony z reszty
fonograficznego krajobrazu. Egzotyczna ciekawostka, materiał
źródłowy/bibliograficzny, eksponat. Realna wartość tkwi więc
niekoniecznie w walorach czysto odbiorczych. Księżyc potrafi być
raczej inspiracją do uwolnienia się, wejścia w rolę artysty. W
ten dopingujący sposób działa do dziś, paradoksalnie, bo w sumie tego naprawdę nie da się słuchać.
Napisałbym coś, ale poczułem się załamany tym wpisem i chyba nie jestem w stanie.
OdpowiedzUsuńPostaraj się. Tylko pamiętaj, proszę, że piszę tu o Księżycu z perspektywy słuchacza nowych gatunków, które swój początek i koniec biorą w Internecie.
OdpowiedzUsuńKsiężyc jest wspaniały. A ten atrykuł tak zamotany i przeintelektualizowany że też niewiem co napisać
OdpowiedzUsuńZ jakiej by perspektywy nie był pisany... Ja słucham Księżyca bardzo często. Co więc począć z ze zdaniem " bo w sumie tego naprawdę nie da się słuchać."?
OdpowiedzUsuńbrakuje mi tu jednak muzykolicznego choć trochę wglądu; przecież Księżyc czerpał właśnie z bardzo spójnych źródeł; muzyka tradycyjna z Europy Srodkowo-Wschodniej, tzw early music, modalność, echa J.S. Bach'a, a muzycy grupy całkiem sprawnie i świadomie posługiwali się klasycznym zwykle instrumentarium jak pianino, klarnet czy saksofon.. stylizując celowo sound na retro-folk.. zdecydowanie jest to muzyka "do wykonania" na żywo jak inne twory bazujące na formie pieśni i akustyczności.. + tekstowo czerpiąca z surrealizmu i okolic niż cierpiętniczej twórczości choćby wspomnianego wyżej Wojaczka
OdpowiedzUsuńChciałem przeczytać, ale zerknąłem na podpis Suzan (Fuck The Beatles) i mi się odechciało.
OdpowiedzUsuńFuck the Beatles? Serio?
Co to za usuwanie komentarzy, leniu?
OdpowiedzUsuńChuj, trzeci raz już nie napisze.
A, sorki, jednak nie usuwasz. I dobrze. Ale czemu mi się nie wyświetlał wcześniej? Co teraz robią dziewczyny z Księżyca? Czy istnieje życie na Marsie i czemu życie na Ziemi tak bardzo ssie? Who knows who's who?
OdpowiedzUsuń