wtorek, 1 maja 2012

Rezurekcje #2: Księżyc

Przesąd głosi, że nędza i mistyczna radość obcowania z instrumentem koegzystują, a wręcz zależą od siebie. Częste jest także przeświadczenie, że prawdziwa wolność, z której naturalnie wypływa sztuka, to swoboda koczowania w barłogach, taborach i zapleczach przydrożnych mordowni. W świecie stereotypu dostęp do emocji – tych prawdziwych, przeżywanych w cichej ekstazie – mają tylko ludzie prości, zdolni „wygrać na instrumencie własne serce”. Do tych trzech przekonań dochodzą często jeszcze fascynacje twórczością Wojaczka, Stachury, Marka Hłasko (pokolenie pryszczatych) oraz piosenką harcerską lub więzienną i mamy jedną z bardziej pretensjonalnych formacji gustu. Na pierwszy rzut oka Księżyc pasuje jak ulał: zespół, który sięga po kawałki litewskie, łotewskie, węgierskie, wykorzystuje egzotyczne instrumenty w rodzaju cytry i enoisei, występuje za kratami, w decydującym okresie składa się wyłącznie z egzaltowanych dziewcząt śpiewających a capella i z fanatyczną naiwnością dementujących komercyjny potencjał utworów. „Dobra” passa ciągnie się jeszcze po zakończeniu działalności zespołu: Remigiusz Hanaj i Agata Harz wydają płytę Jest Drabina Do Nieba z pieśniami wielkopostnymi.

Powstaje pytanie, czy dla młodego słuchacza – zanurzonego na co dzień w estetykach tak zdystansowanych i samoświadomych, jak na przykład post-dubstep – dorobek Księżyca jest w ogóle materiałem słuchalnym. Wymieniłem dopiero wstydliwą otoczkę, a przecież zostały jeszcze aspekty bliższe samym kompozycjom, jak na przykład ekstremalność lo-fi, mordercza dla miłośników łagodnych zniekształceń spopularyzowanych przez chillwave, lo-fi r'n'b i witch house. Statyczne wyładowania sprzętu rejestrującego natchnione wokalizy nie przypominają wcale delikatnych overdrive'ów, imitujących pracę głowicy magnetofonowej. Jazgot tłamszących się nawzajem ścieżek nie ma nic wspólnego z delikatnym, onirycznym poszumem taśmy. Bliżej Księżycowi do bezkompromisowego lo-fi spod znaku Sun City Girls, szczególnie że zainteresowania Amerykanów były równie bogate i niezborne: muzyka południowoazjatycka, południowoamerykańska, bliskowschodnia i afrykańska, zjawiska paranormalne, mistycyzmy, kulty i poezja beatników.

Chaz Bundick, Tom Krell i inni sięgnęli po dystorcje świadomie, z pełną kontrolą, jako po sposób stylizacji swoich nagrań. Księżyc zaś w dużej mierze zrezygnował z produkcji, jako z zatrudnienia posiadającego niewiele punktów stycznych z „czystą muzyką”. Księżyc pozostał wierny - archaicznym dzisiaj – założeniom muzyki wykonywanej, lecz nigdy nie nagrywanej, nie rejestrowanej. To, że te kompozycje trafiły na nośnik wydaje się czystym przypadkiem. Na pierwszej EPce, zatytułowanej Nów, słychać niewiele – najwyżej szkic późniejszych utworów. Kwadrę zawdzięczamy podobno jedynie staraniom anonimowego fana, który podjął się zdjęcia z materiału zaporowej ilości szumów. Sam zaś właściwy album – Księżyc – razi niekonsekwencją: pomysły walczą ze sobą, tak jakby na materiale odcisnęło się piętno dziesiątek zawahań, sprzecznych z kreowanym przez samych artystów wizerunkiem luźnego outfitu służącego tylko i wyłącznie realizacji twórczych impulsów.

No, dobrze, ale przecież spory odsetek powyższej charakterystyki zgadza się z opisem upragnionego celu modnej audytywnej archeologii. Tak właśnie powinien się prezentować muzyczny artefakt, ulotne dziełko, zdeformowane trudami chronoodysei lub wyprzedzającego o dekady najbardziej aktualne dziś trendy. Dodajmy do tego niezwykłą atmosferę występów: Noc Świętojańska w Pradze w 1992 roku, występy w kościołach Walii i prezentacja w tamtejszej BBC (1995), nocny koncert w opuszczonym kościele św. Wincentego we Wrocławiu, Festiwal Muzyka w Krajobrazie (Kościół św. Idziego w Inowłodzu 1996). To przecież odpowiednik zabawy w sekretne koncerty, wyprzedzenie o kilkanaście lat popularnej kategorii eventu, angażującego nie tylko muzykę, ale i miejsce, w którym jest grana.

Księżyc, tworząc w czasach, kiedy liczył się jeszcze patronat uznanej wytwórni, zdaje się mimo wszystko być bliski współczesnemu rozproszeniu, rozprzęgnięciu instytucji sceny. Zespół zdradza w wywiadzie dla radia GO FM, udzielonego bezpośrednio po koncercie w Gorzowie Wielkopolskim 23 maja 1997 roku, że „trudno odpowiedzieć dlaczego jest się muzykiem, muzykantem, czy się śpiewa. Po prostu istnieje taka potrzeba i bardzo trudno jest to zdefiniować. Gdyby się umiało to wyjaśnić, to pewnie by się tego nie robiło”. Stad być może czysto obrazowa jakość ich muzyki. Połączenie folku, muzyki etnicznej, psychodelii, minimalizmu, muzyki sakralnej i industrialu owocuje w przypadku Księżyca groteską faworyzowaną przez muzyków w rodzaju Baby Dee, Cabairet Voltaire oraz twórców awangardowej literatury. Dwuczęściowy utwór dedykowany Verlaine'owi budzi skojarzenia z centralnymi partiami drugiego tomu Ulissesa Jamesa Joyce'a. Urocza „Mijana” – z wykształceniem wiktoriańskich panien, szczególnie jeśli wyobrazić sobie wśród nich Joannę Barwick.

Podobne przyciąga opaczne. Pogański rytuał pełną moc objawi odprawiony na ołtarzu jedynej religii. Najpotężniejszej erekcji doznaje nieboszczyk, wisielec. W łonie żywym jedno kruche życie, w padlinie tysiące egzystencji. Zespół, o którym obszernie pisano w czasopiśmie Wegetariański Świat, ten sam zespół, w którego muzyce powszechnie dostrzega się wpływy „słowiańskie”, budzi obecnie odczucia kojarzone raczej z Salem, niż z przaśnymi emocjami oazy. Księżyc, efemeryczny projekt, który koncerty grał w ruinach a inspiracje czerpał ze źródeł obcych dla większości współczesnych sobie słuchaczy i brzmiał zawsze jak relikt minionych epok, uporczywie powraca w rozmowach prowadzonych 10-15 lat po ostatnim oficjalnym wydawnictwie. Powraca w rozmowach o gotyckim dzieciństwie dzisiejszych dwudziestoparolatków, wyłania się zza wspomnień o widmowych wytwórniach (vide Obuh) i sytuacjach definitywnych dla dopiero kształtującej się duchowości, takich jak na przykład poczucie rozpalania się wyobraźni za sprawą kilku nie powiązanych ze sobą książek i albumów. Intuicja słusznie podpowiadała, że rzeczy tak niematerialne, jak lektura lub odsłuch, wyposażają przeciwko światu, a szczególnie wczesnym latom dziewięćdziesiątym w Polsce, nieprzyjaznym dla bujających w obłokach.

Nie można liczyć na rehabilitację Księżyca – to zespół, który poddać można jedynie rezurekcji, a więc podniesieniu z grobu, chwilowemu ożywieniu. Będzie funkcjonował w dalszym ciągu jako niezgrabny fetysz, dźwiękowy bałwan wyosobniony z reszty fonograficznego krajobrazu. Egzotyczna ciekawostka, materiał źródłowy/bibliograficzny, eksponat. Realna wartość tkwi więc niekoniecznie w walorach czysto odbiorczych. Księżyc potrafi być raczej inspiracją do uwolnienia się, wejścia w rolę artysty. W ten dopingujący sposób działa do dziś, paradoksalnie, bo w sumie tego naprawdę nie da się słuchać.

8 komentarzy:

  1. Napisałbym coś, ale poczułem się załamany tym wpisem i chyba nie jestem w stanie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Postaraj się. Tylko pamiętaj, proszę, że piszę tu o Księżycu z perspektywy słuchacza nowych gatunków, które swój początek i koniec biorą w Internecie.

    OdpowiedzUsuń
  3. Księżyc jest wspaniały. A ten atrykuł tak zamotany i przeintelektualizowany że też niewiem co napisać

    OdpowiedzUsuń
  4. Z jakiej by perspektywy nie był pisany... Ja słucham Księżyca bardzo często. Co więc począć z ze zdaniem " bo w sumie tego naprawdę nie da się słuchać."?

    OdpowiedzUsuń
  5. brakuje mi tu jednak muzykolicznego choć trochę wglądu; przecież Księżyc czerpał właśnie z bardzo spójnych źródeł; muzyka tradycyjna z Europy Srodkowo-Wschodniej, tzw early music, modalność, echa J.S. Bach'a, a muzycy grupy całkiem sprawnie i świadomie posługiwali się klasycznym zwykle instrumentarium jak pianino, klarnet czy saksofon.. stylizując celowo sound na retro-folk.. zdecydowanie jest to muzyka "do wykonania" na żywo jak inne twory bazujące na formie pieśni i akustyczności.. + tekstowo czerpiąca z surrealizmu i okolic niż cierpiętniczej twórczości choćby wspomnianego wyżej Wojaczka

    OdpowiedzUsuń
  6. Chciałem przeczytać, ale zerknąłem na podpis Suzan (Fuck The Beatles) i mi się odechciało.
    Fuck the Beatles? Serio?

    OdpowiedzUsuń
  7. Co to za usuwanie komentarzy, leniu?
    Chuj, trzeci raz już nie napisze.

    OdpowiedzUsuń
  8. A, sorki, jednak nie usuwasz. I dobrze. Ale czemu mi się nie wyświetlał wcześniej? Co teraz robią dziewczyny z Księżyca? Czy istnieje życie na Marsie i czemu życie na Ziemi tak bardzo ssie? Who knows who's who?

    OdpowiedzUsuń