wtorek, 17 stycznia 2012
niedziela, 15 stycznia 2012
2011: 20-11
All Is Bliss EP
2011, Sweat Lodge Guru
19. Piętnastka
Dalia
2011, Sangoplasmo
18. Panda Bear
Tomboy
2011, Paw Tracks
17. Bvdub
One Last Look At the Sea
2011, Sweat Lodge Guru/Quietus
16. Sea Oleena
Sleeplessness
2011, Bridgetown
15. Sean McCann
Sean McCann
2011, Ekhein
Nieco w głębi (…) ugrupowane były bukiety drzew o pniu wytwornym i silnym ulistnieniu, których zieleń tworzyła malowniczy kontrast: laki japońskie, tuje kanadyjskie, zielone jesiony, białe wierzby, wiązy prowansalskie, nad którymi wystrzelały dwa czy trzy modrzewie. Poniżej rozciągał się strzyżony trawnik, którego ani jedno źdźbło nie wystawało ponad drugie, gazon delikatniejszy i jedwabistszy niż aksamit płaszcza królowej, w tym idealnym kolorze szmaragdu spotykanym tylko w Anglii przed tarasami siedzib feudalnych. Był to jak gdyby dywan naturalny, pieszczący oko, a tak miękki, że stopa bałaby się go dotknąć, plusz roślinny, po którym może tarzać się w słońcu tylko oswojona gazela z dzieckiem książęcym ubranym w sukienkę koronkową, a w nocy może spłynąć w świetle księżyca jakaś Tytania z West Endu ręka w ręką z jakimś Oberonem zapisanym w księdze parów i baronetów.
Neo Pi-R
2011, Clan Destine
13. Higuma
Pacific Fog Dreams
2011, Root Strata
12. Band of Endless Noise
The Blue Nun. Psychedelic Soap Opera
2011, Falami
- The Blue Nun to osiem nowych kompozycji. Owoc trzech lat intensywnej pracy. Tradycyjnie graliśmy na gitarach, bębnach, instrumentach elektronicznych, śpiewaliśmy. Komponowaliśmy, programowaliśmy, improwizowaliśmy. Po raz pierwszy sami płytę nagraliśmy (duża w tym zasługa Tomka Gadomskiego) i zmiksowaliśmy. Wygląda na to, że wyszło bardziej piosenkowo niż do tej pory – mówi Andrzej Widota, wokalista zespołu.
- Pierwsze utwory na nową płytę powstały w czasie prób w Berlinie w maju 2010 roku: transowe aranżacje to właśnie efekt długich sesji w industrialnych przestrzeniach tego miasta. Materiał w pierwotnej formie grany był na koncertach, w trakcie których dojrzewał do takiej wersji, jaką można usłyszeć na Blue Nun. Na ostateczne brzmienie płyty wpłynęło również doświadczenie grania koncertów z muzyką na żywo do niemego filmu Nanook of the North, co zaowocowało m.in. powstaniem aranżacji instrumentalnych. Wreszcie zmienił się też nieco skład zespołu – pojawiły się żeńskie wokale i nowy perkusista – dodając muzyce nowej przestrzeni i akustyczno-elektronicznego beatu. Obecnie na koncertach staramy się czerpać z tych wszystkich doświadczeń, wprowadzając instrumentalne i wokalne improwizacje, szukając nowych harmonii i dysharmonii, często generowanych przez leciwe skądinąd syntezatory i generatory dźwięków – dodaje Adam Busuleanu (instrumenty klawiszowe).
Wszystko się zgadza. Kto pamięta jeszcze poprzednie albumy tego zespołu ten domyśla się zapewne, że nowy materiał nie zawodzi oczekiwań. Przede wszystkim zadziwia fakt, że z tej samej formuły udaje się wciąż wyciągnąć aż tyle. Wiadomo, że mają swoje znaczenie dodatki w postaci żeńskich wokali, zabiegów producenckich gościa pracującego na co dzień z Albinim, wpływ przeróżnych doświadczeń, które wzbogacają życiorysy muzyków o punkty internacjonalne, ale kluczowym pozostaje niezmienny duch tego dziwnego projektu – offowego, a jednak pilnie doglądającego przemian w mainstreamowej alternatywie (sukcesy Tinariwen obok coraz liczniejszych kompilacji z muzyką lat 6o. i 70. mogą tu posłużyć za przykłady odniesień) i utrzymującego się na szczycie fali. Na ten moment porównałbym Band of Endless Noise do Wooden Veil – ta sama rozległość uniwersum kreowanego przez muzykę, ta sama egzotyka, to samo lekceważenie dla klasyfikacji gatunkowych, które w takich (i tylko takich) wypadkach jawią się wyłącznie jako bariery.
936
2011, Not Not Fun
sobota, 14 stycznia 2012
2011: 30-21
Plan ewakuacji
2011, Sony Music
Plan ewakuacji to płyta predestynowana do bycia chujową i ogromna większość oceni ją negatywnie bez słuchania, mając do tego pewne prawo. Z drugiej strony to właśnie ten album jest jako jedyny władny zdementować towarzyszące premierze pogłoski o toczącym CKOD raku dezorientacji we własnym położeniu, ale wychwycenie tego potencjału nie jest łatwe. Jeśli określać Kulki kurwami polskiej sceny muzycznej, to najobfitsze, dławiące cumshoty spłynęły do ich gardeł ze strony fanów. Jeżeli zespół przysłuchiwał się opiniom na własny temat, od cwanych tweetów po zawrotnie piętrzone analizy, mógł porwać się na akt dobrej woli i spróbować spełnić pokładane w sobie sprzeczne oczekiwania autentycznie się gubiąc i zagubienie to eksponując (co zresztą według niektórych dokonało się już dawno temu, lecz zostało zręcznie zatuszowane jako zamierzone).
29. Belong
Common Era
2011, Kranky
Samo słowo „szugejz” z miejsca pozwala zorientować się w usposobieniu muzyki i zaryzykować znajomość z nią. Szumiąca głoska na początku i jej wygaśnięcie w centrum wyrazu, po przeciągłej, wzmacniającej efekt samogłosce, jest jak próbna zabawa delayem, podprogowa ewokacja miniaturowej zamieci, srebrnych spodów liści olch, bielizny Marylin ujawnionej na ułamek szeleszczącej sekundy podrywem wiatru. Z nagła wyłonione twarde „g” równa się podłączeniu dystorcji, zapowiada mechanistyczne „z”, drugą zgrzytliwą głoskę, której twardość urywa frywolną zaczepkę „ej” – miękką, kontrolowaną dynamikę podciąganej wajchy. Trudno uwierzyć, że faktyczna geneza tej nazwy to nie logika onomatopej. I taki właśnie etymologiczny shoegaze znalazł się na Common Era.
28. J*DaVeY
New Designer Drug
2011, Warner Brothers
Już nazwa wytwórni sugeruje, że New Designer Drug będzie superprodukcją. Tak jest. Jeśli chodzi o niespodziewany wykwit popu i neosoulu pod koniec 2011, to bez wątpienia właśnie tutaj znajduje się epicentrum tej niewielkiej, lecz znaczącej eksplozji. Jeśli jeszcze nie słyszeliście to nadróbcie to, by lepiej przygotować się na wydarzenia nadchodzącego roku. Kończę, bo pisanie blurba o tym albumie jest zwyczajnie śmieszne.
27. Jamie Woon
Mirrorwriting
2011, Cadent Songs/Polydor
W tym roku to właśnie Mirrorwriting puszczałem najczęściej jako tło do cRPG. Wbrew rozpowszechnionemu przeświadczeniu o jego taneczności, debiut Woona wydał mi się idealną ścieżką dźwiękową do najbardziej destrukcyjnej czynności na świecie: gry komputerowe psują kręgosłup, wzrok, związki międzyludzkie, łączą ścisłym węzłem samotność i ukojenie. W Kulturze dźwięku Ola Stockfelt – autor artykułu Odpowiednie sposoby słuchania – wskazuje muzykę jako sposób na oczyszczenie się z miejskiego hałasu. Widzę Mirrorwriting jako metodę zostawiania za sobą rozmów i twarzy, zamykania się sam na sam z lustrem, aby opisywać piękne krainy, wyświetlane na ekranie zwierciadła ilekroć zbliżyć się doń z miłością.
26. Gang Gang Dance
Eye Contact
2011, 4AD
Dość długo trzeba było czekać, aż Internet opracuje antidotum na szum wokół Eye Contact. Dopiero po dwóch-trzech miesiącach od premiery pojawiło się remedium w postaci lakonicznego stwierdzenia: ten album powinien być EPką. Pozostaje jedynie żałować, że własnoręczne przeprowadzenie selekcji okazuje się być na tyle trudne, że rozsądnym wyjściem jest jedynie poddać się i słuchać w całości jako concept albumu, którym zresztą Eye Contact jest.
25. Moon Tides
As Loud As the Sun
2011, Sweat Lodge Guru
Twee pop w katalogu Sweat Lodge Guru? Sama ta informacja będzie wystarczającą rekomendacją dla słuchaczy zorientowanych w linii programowej tego labelu. Taśma Moon Tides może posłużyć za streszczenie Where'd You Learn to Kiss That Way Field Mice czy You Can't Hide Your Love Forever Orange Juice. Może być też wspomnieniem miłych czasów, kiedy to granie gitarowego popu nie wiązało się jeszcze z potężnym zapóźnieniem w stosunku do najnowszych trendów. As Loud As the Sun to także słodka wersja Cloud Nothings czy Wavves i inspiracja do rejestrowania melodii, które spontanicznie wyłaniają się z podświadomości pod wpływem leniwego rytmu plaży, kołysania fal i wiatru w koronach nadmorskich sosen. Wyliczanie potencjalnych funkcji poznawczych tego wydawnictwa mija się jednak z celem, chodzi bowiem głównie o przyjemność odsłuchu.
24. Radiohead
The King of Limbs
2011, self released
Wracam pijany do domu, włączam kompa, widzę recenzję Radiohead na nowejmuzyce.pl, wpisuję jakieś obelżywe komcie pod adresem jej autora, zarzucając mu głównie to, że się pospieszył, że z nowym materiał RH trzeba się przespać. Następnego dnia rano przekonuję redakcję serwisu, że te parę zdań to najbardziej merytoryczne passusy posadzone w ostatnich miesiącach tytułem komentarza. Piętnaście minut później czytam je na trzeźwo i przepraszam. Także są nadal emocje w słuchaniu Radiohead, a to, co dzieje się na King of Limbs po prostu potwierdza recepcyjną witalność. Nerwowa, spastyczna rytmika budzi podejrzenia, że genialny zespół stracił umiejętność selekcji materiału. Z drugiej jednak strony, ta sama rytmiczna wybujałość każe przypuszczać, że to jakaś autorska wizja ponowoczesnego świata i odpowiedź (poprzez antycypację) na outfity w rodzaju SBRKT, których magia polega głównie na możliwie najpełniejszym ogałacaniu kompozycji. Potem ballady, na przykład „Give Up the Ghost”, „Separator” czy „Feral” – tracki w swoim gatunku po prostu kompletne. Można by tak długo, ale jedyną grą wartą świeczki jest powrót do tego albumu jako całości, właśnie teraz, kiedy od premiery minął niemal rok. Zobaczycie, że niektóre refleksje uległy niepostrzeżenie przewartościowaniu i można Radiohead zwyczajnie słuchać i czerpać z tej *czynności* przyjemność, nawet repeatowalną.
Msza święta w Brąswaldzie oraz Chopin, Chopin, Chopin = przehajpy roku.
22. Rangers
Pan Am Stories
2011, Not Not Fun
Pan Am Stories nie ma startu do Suburban Tours. Od początku wydawało mi się „tylko” doskonałą hybrydą post-rocka i Ariela Pinka. Dziwaczny magnetyzm Knighta sprawiał jednak, że często wracałem myślą do tego rozczarowującego albumu i to pod naciskiem nader romantycznych bodźców: widoku czerwonego słońca nad wilgotną jezdnią ulokowaną w przesmyku między dwoma blokami (widoczne płaszczyzny prostopadłościanu: jedna w nadrealnym świetle zmierzchu, druga w głębokim cieniu), cichego spłoszenia pod wpływem ekstremalnie nisko przelatującego samolotu i tym podobnych odczuć, towarzyszących wielu spontanicznym wycieczkom po przedmieściach.
21. Blueneck
Repetitions
2011, Denovali
czwartek, 12 stycznia 2012
2011: 40-31
Work (Work, Work)
Mistleton
Smutna płyta. Ile słyszeliście smutnych płyt w tym roku?
39. Sapphire Slows
True Breath EP
Not Not Fun
38. Two Bicycles
The Ocean
Crush Symbols
37. Stitched Vision
Fold
Eternal Solitude
The Clearing
Fan Death
35. Old Time Radio
Stare radyjko gra dla dzieci
Kafe Delfin
34. Keep Shelly In Athens
Our Own Dream EP
Forest Family
33. Organizm
Koniec, Początek, Powidok
Wytwórnia krajowa
32. Shine 2009
Realism
Cascine
31. Fabio Orsi
Stand Up Before Me, Oh My Soul!
Preservation
wtorek, 10 stycznia 2012
2011: 50-41
House of Balloons
self released
49. Aranos
In Snow On Ice Cabbage Dances
Sangoplasmo
48. Internet
Purple Naked Ladies
Odd Future
47. Vreen
Good luck ro-Man, Good Luck Witch
Radio Rodoz
46. Ulaan Khol
La Catacomb
Soft Abuse
45. Mirt
Artificial Field Recordings
cat|sun
44. Vampilia
Alchemic Heart
Important
43. Darkside
Darkside EP
Clown & Sunset
42. James Blake
James Blake
Atlas/A&M
Jest 2012. W obliczu końca przyznajmy: nikt nie rozpoznał Feist w "Limit to Your Love". Nikt nie zrobił tego na czas. Śmiać mi się chciało, kiedy jeszcze kilka miesięcy po premierze James Blake LP widziałem komentarze ludzi, którzy, nagle dowiedziawszy się prawdy, porównywali oba wykonania i przedkładali oryginał ponad interpretację. Dosłownie sekundy temu ekscytowali się jeszcze mistrzowskim graniem ciszą, a tu nagle okazuje się, że od tygodni – w uniwersum lansu długich niczym wieki – podniecali się "remiksem". Wyobrażam sobie to uczucie jako przytrzymanie strumienia w połowie oddawania moczu. "Limit to Your Love" to kawałek Blake'a. Blake nakręcił też Blakegate, aferę, dzięki której wszyscy się dowiedzieli, że ma tatę. Był to dobry, przemyślany ruch, uczłowieczający młodego geniusza. Marzę już od kilku miesięcy o napisaniu nowego tekstu o James Blake LP i nie wiem, czy znajdę na to czas. Póki co odsyłam do skansenu mojej recenzji ze stycznia 2011, gdzie pierdolę coś jeszcze o dubstepie, helloł.
Rainforest EP
Tri Angle
poniedziałek, 9 stycznia 2012
2011: 60-51
Malaise 1 & 2
Goldtimers Tapes
59. White Horse
The Revenant Gospels, Volume III
self released
For Isolated Recollections
Hibernate
Szymon nadal sięga po nastroje raczej niż kompozycje. Można jednak wyróżnić dwie delikatne zmiany w stosunku do debiutanckiego LP. Po pierwsze: Kaliski wychodzi zza deserowego stolika na tereny nokturnowego impresjonizmu. Szkicowane w tej manierze pejzaże przypominają wrzosowiska zamieszczane niekiedy w książeczkach dla dzieci. Uproszczona wyobraźnia eksponuje wietrzne nieba, pochylone drzewa, kilka nierównych logosów McDonaldsa kierujących się na południe. Po drugie: Out of Forgetting było trochę chaotycznym kartkowaniem portfolio młodego artysty, For Isolated Recollections można zaś postrzegać w kategoriach setu o spójnych, przenikających się nawzajem segmentach.
57. Korallreven
An Album by Korallreven
Acéphale
Przyjemne wspomnienie tryumfów, jakie dwa-trzy lata temu święciły skandynawskie baleary. Pierwszy raz usłyszałem o Korallreven w 2009 od Air France, kiedy robiłem z nimi wywiad. Drugi dopiero przy okazji premiery tej płyty. Mogliby zostać ulubieńcami blogosfery, gdyby nie bardziej ekspansywna konkurencja w postaci Nguzunguzu czy Keep Shelly In Athens.
56. Steven Hess & Christopher McFall
The Inescapable Fox
Under the Spire
Hess gra w Locrian. McFall specjalizuje się w nagraniach polowych, które tytułuje dość ekstrawaganckimi zbitkami słów (np. The Anatomical Submissiveness Of Lions). Razem stworzyli muzykę, którą idealnie obrazuje okładka: splątaną, gęstą, artystowską. To słuchowisko pomyślane jako ćwiczenie interpretacyjne. Gdyby nie partie wyśmienicie wyprodukowanego pianina, zostalibyśmy sam na sam z przemarszami wojsk, drgnieniami traw, nerwową egzystencją zwierzątek zamieszkujących poszycie mrocznej kniei. Dla miłośników Library Tapes, którym zdarza się przemyśliwać o woli mocy.
55. Moholy-Nagy
Like Mirage
Temporary Residence Ltd.
Jefre Cantu-Ledesma (The Alps), Danny Paul Grody (The Drift) i Trevor Montgomery (Lazarus, The Drift) założyli zespół i nazwali go po węgierskim konstruktywiście, wykładowcy Bauhausu i rzeźbiarzu kinetyczym – László Moholy-Nagym. Like Mirage to nie tylko artefakt zapomnianego genre ambient rocka, ale też zwycięstwo nad irytującym Skyline Yanna Tiersena.
54. Same Road
Sensem przekaźnika jest przekaz
self released
Same Road zaznaczają: This is how we really sound i faktycznie - Sensem przekaźnika rozpoczyna nowy etap w karierze zespołu. Osiem nowych jamów niezbyt już pasuje do estetyki minimal noise, w której, jak sami twierdzą, poruszali się od początku. Brzmienie jest pozornie zbliżone do Ewy Braun, na co wskazują dodatkowo surrealistyczne tytuły kawałków ("Nie Szatan zdobi człowieka", "Dusiciel fortepianów" i inne). Tak naprawdę jednak większą rolę zdają się grać zagraniczne inspiracje – zagęszczone, duszne, barowe granie, które zwykle pomijała Ewa, preferując otwarte przestrzenie. Przykładowo w nonszalanckim "Wszystkie rude będą wisieć" słychać wyraźne echa Slint, szczególnie narracyjnego "Good Morning, Captain".
53. De Magia Veterum
The Divine Antithesis
Transcendental Creations
Pod stopami czułem zwykły grunt. To nieprawda – choć tak mówią niektóre legendy – że ziemia tamtejsza wiecznie płonie; ja tam byłem. Tu i ówdzie rzeczywiście dostrzegałem na ruinach plamy i ślady Wielkiego Pożaru, lecz były one stare. To również nieprawda – a tak głosi część kapłanów – iż Miejsce jest wyspą mgieł i czarów. Nic podobnego. Jest to olbrzymie Martwe Miejsce, większe od wszystkich, jakie znamy. Przecinają je liczne drogi bogów, ale prawie wszystkie są zniszczone i popękane. Wszędzie znajdują się ruiny boskich wież. Powinienem był słyszeć zawodzenie duchów i wrzaski demonów, tymczasem wokół mnie panowała cisza i jasno świeciło słońce. Wiatry, deszcze i ptaki rozsiały trawę, która powyrastała w szczelinach popękanych kamieni. Nie wszystkie wieże się zawaliły; tu i ówdzie stoją jeszcze niby wysokie drzewa w lesie, ptaki zakładają więc gniazda wysoko. Ale wieże są ślepe, ponieważ bogowie odeszli. Widziałem rybołowa polującego na rzece. Widziałem taniec białych motyli nad olbrzymim stosem popękanych kamieni i kolumn. Podszedłem bliżej i rozejrzałem się. (S. V. Benét, Nad rzekami Babilonu, [w:] tegoż, tamże, Warszawa 1988)
52. Psychic Ills
Hazed Dream
Sacred Bones
Pewnie nie wiedzieliście nawet, że Psychic Ills nagrali nowy album. No cóż, to jedna z cichszych płyt tego roku. Chyba najcichsza w dyskografii tego dziwacznego projektu. Transowe wokale, swobodnie jamujące bluesowe gitary, wydrążone tykwy w roli perkusjonaliów, tu i ówdzie szlaczek harmonijki ustnej lub narkotycznych organów. Niewiele eksperymentu, masa lat 90. Hazed Dream to najbardziej piosenkowa pozycja w dorobku PI, ale też przypomnienie, że u zarania wydawali EPki, których znaczące tytuły (Early Violence, Killers-Vice) zdradzały zadłużenie u przodków i klasyków folku. Typowa muzyka samochodowa, jeśli za lek na bezsenność uważacie solidny łyk whiskey. Każdy zakręt dziurawej uliczki na kaszubskim zadupiu wydaje się zjazdem ze stanówki meandrującej szerokim nurtem betonu przez pustynię nawiedzaną przez zjawy kojotów i kochanków.
51. Blue Angels
Isidora
Digitalis Ltd.
Taśma Blue Angels kodyfikuje interesujący prąd drone popu, którego delikatna, elektryzująca energia przywołuje na myśl rozpraszające się w falującym od gorąca powietrzu barwne sukienki plażowiczek, miłość lepideptorologów. Dziewczyny przechadzają się z rakietami do tenisa, wiążą sznurówki tenisówek, przeczesują włosy i rozbawione czymś, śmieją się sprężyście cofając o krok, by na powrót zbliżyć się po upływie momentu do żartującej przyjaciółki. Jak w Cieniu zakwitających dziewcząt Prousta lub w nienapisanej jeszcze powieści o kokainowych nocach na Hawajach, gdzie, wśród rozchwianych cieni palmowych liści, których niematerialną ciemność wiatr do spółki z podzwrotnikowym miesiącem usiłuje skojarzyć z białym piaskiem, odgłos przyboju rozrywa na sztuczki niesioną skądś melodię pożółkłych klawiszy toczonych z porcelany lub kości słoniowej.